Archiwa tagu: zdjęcie

Doi Mae Salong

Doi Mae Salong (po tajsku: ดอยแม่สลอง) to miejsce, które może pochwalić się bardzo ciekawą historią. Jest to również jedno z moich ulubionych miejsc w Tajlandii. Oficjalnie wioska nazywa się Santikhiri (สันติคีรี), ale położona jest na wzniesieniu o nazwie Mae Salong (“doi” po tajsku oznacza górę).

Wspomniałem o ciekawej historii związanej z tym miejscem.  Otóż początki Doi Mae Salong sięgają czasów handlowania opium w Złotym Trójkącie. Złotym Trójkątem nazywano obszar, gdzie łączą się granice trzej krajów – Tajlandii, Mjanmaru (Birmy) i Laosu – słynącego z handlu narkotykami.

W 1949 roku, po uformowaniu nacjonalistycznego rządu Kuomintang, 93-cia Dywizja Chińskiej Armii Nacjonalistów odmówiła poddania się chińskim komunistom.

W przeciwieństwie do większości nacjonalistów, którzy uciekli do Tajwanu w 1949, dwunastotysięczna armia uciekła z prowincji Yunnan (południowe Chiny) do Birmy, skąd kontynuowała powstanie przeciwko Chińskiej Republice Ludowej. Z początku byli wspierani przez Tajwan i USA, ale zmiany dyplomatyczne  doprowadziły w końcu do częściowego rozproszenia się sił nacjonalistycznych w Birmie. Tysiące uciekło do Tajlandii w 1961 roku, ale wielu pozostało na terytorium Birmy.

Żołnierze, którzy osiedlili się w Mae Salong, utrzymywali to miejsce jako bazę wojskową na wypadek ewentualnego kontrataku przeciwko komunistycznym Chinom. Środki finansowe na uzbrojenie pozyskwali z produkcji opium i współpracy z notorycznym  birmańskim baronem narkotykowym i watażką Khun Sa, mieszkającym nieopodal.

W latach 70. tajski rząd zawarł układ z renegatami: zaprawieni w wojennym rzemiośle żołnierze pomogą w walce z powstańcom komunistycznym w Tajlandii w zamian za uzyskanie legalnego statusu i tajskiego obywatelstwa. W ramach tego postanowienia żołnierze przestali produkować opium, zamieniwszy je na uprawę grzybów i przede wszystkim herbaty oolong (odmiana zielonej herbaty – niejako pomiędzy zieloną i czarną, ale z ukłonem w stronę zielonej). Herbata oolong jest teraz głównym produktem Mae Salong, a jej plantacje można dostrzec na niemal każdym wzgórzu i dolinie.

Droga do Mae Salong jest kręta i miejscami stroma, ale na tyle dobrze wyprofilowana, że nie wydaje się być specjalnie trudna. Nie oznacza to wcale, że jest bezpieczna, o czym mogliśmy się przekonać na własne oczy, ale o tym później.

Prawdopodobnie najbardziej znanym miejscem w Doi Mae Salong jest Phra Boromathat Chedi, stupa wybudowana dla uhonorowania Księżniczki Matki, Srinagarindra. Obok stupy znajduje się Hala Księżniczki Matki, pawilon zbudowany w nowoczesnym tajskim stylu, przypominającym z zewnątrz świątynię. Do stupy prowadzą dwie drogi – jedna piesza, po 719 stromych stopniach (na zdjęciach) oraz bardzo stroma i kręta asfaltowa droga idąca z drugiego końca Mae Salong (końcówka tej drogi również na zdjęciach).

Pozostałe miejsca warte wzmianki to Grobowiec Generała Tuan, założyciela Mae Salong, oraz Muzeum Pamięci Chińskich Męczenników (wstęp: 20 bahtów, ok. 0,5 euro, w 2013). Muzeum jest skromne i służy raczej podtrzymaniu pamięci żołnierzy poległych w walce z komunizmem.

To, co jednak zachwya najbardziej, to widoki. Piękną panoramę można obejrzeć zwłaszcza z Phra Boromathat Chedi – stamtąd widać również ogrom plantacji herbaty. Warto zdecydowanie zostać tutaj na jedną noc. Ostatnim razem natrafiłem na Festiwal Herbaty, Kwitnięcia Wiśni (Sakura) i Kultur Plemion Górskich. Przez wioskę przeszła procesja złożona z tradycyjnie ubranych członków plemion górskich zamieszkujących okolice Mae Salong. Zorganizowany był także duży targ i scena, na której można było podziwiać występy lokalnego folkloru.

Mae Salong zostało założone przez Chińczyków z prowincji Yunnan, a zatem stanowi doskonałą okazję do spróbowania kuchni z tamtego rejonu. Osobiście uwielbiam yunnańskie curry z wołowiną, podane z mantou (chińską kluską na parze bez nadzienia). Warto również spróbować salapao (chińskie kluski na parze z nadzieniem).

W drodze powrotnej napotkaliśmy na scenę wypadku ciężarowki, która zatrzymała się na drzewie. Nie jest to codzienny widok – to tak a propos bezpieczeństwa.

Przed dotarciem do Chiang Rai zatrzymaliśmy się na krótko w gorących źródłach Pong Nam Ron. W tamtym czasie wciąż były w budowie, gotowe były jedynie baseniki do moczenia nóg i sadzawki do gotowania jajek.

Zdjęcia znowu pochodzą z kilku różnych wypraw do Doi Mae Salong, tak więc niech Was nie zmyli mój zmieniający się na nich wygląd.

Doi Mae Salong (A – Doi Mae Salong, wioska Santikhiri, B – gorące źródła Pong Nam Ron)

Park Narodowy Doi Phahompok

Prawie zapomniałem dołączyć wpis o pozostałej części Parku Narodowego Doi Phahompok. Pierwszą część możecie przeczytać klikając tutaj.

Najbardziej popularną częścią Parku Narodowego Doi Phahompok (w języku tajskim: อุทยานแห่งชาติดอยผ้าห่มปก) są gorące źródła nieopodal miasteczka Fang (ang. Fang Hot Springs). Ich lokalizacja nieopodal gór jest bardzo malownicza. Na dużej polanie leżą losowo porozrzucane głazy różnej wielkości – wszystkie oczywiście naturalne. Gorąca woda wypływa na powierzchnię i tworzy sadzawki różnej wielkości. Kilka większych z nich zostało przystosowanych do gotowania jajek. Zakupujemy paczuszkę jajek, zanurzamy je w gorącej wodzie, czekamy ok. 20 minut i jajka są gotowe do spożycia. Dodatkowo zawierają minerały pochodzące z gorących źródeł, a więc powinny być zdrowsze.

Do dyspozycji odwiedzających jest kilka większych publicznych basenów z gorącą wodą (ale nie zbyt gorącą, tak aby całe rodziny mogły z nich korzystać) oraz prywatne kabiny z okrągłymi wannami wyłożonymi kamieniami. Prywatne kabiny kosztowały 50 bahtów od osoby (ok. 1 euro) za godzinę dla min. dwóch osób (jedna osoba mogła skorzystać sama, płacąc za dwie osoby).

W okolicy znajduje się także kilka wodospadów. Niestety, większość z nich zlokalizowana jest w trudno dostępnych częściach parku (dojazd stromymi i nieutwardzonymi drogami). Na początku twardo jechałem w stronę jednego z nich (polecanego przez jednego ze strażników parku), ale w końcu zdrowy rozsądek wziął górę i zawróciłem. Zobaczyłem tylko łatwo dostępny wodospad Pong Nam Dam – może i niewielki, ale mający swój urok.

Park Narodowy Doi Phahompok (A – punkt kontroli biletów, B – pole biwakowe Kiew Lom, C – gorące źródła Fang)

Wioska Tha Ton

Po zaliczeniu przepięknego wschodu słońca na drugim najwyższym szczycie Tajlandii (Doi Phahompok), kontynuowałem podróż w kierunku Doi Mae Salong, które to słynie z plantacji herbat.

Zanim jednak tam dotarłem, zwiedziłem przydrożną świątynię i zatrzymałem się w niewielkim miasteczku Tha Ton (w zasadzie wiosce, tylko ok. 2000 mieszkańców). Pomimo tego, iż wielokrotnie przejeżdżałem przez Tha Ton, nigdy nie zatrzymałem się tu na dłużej – co okazało się być błędem. Tha Ton jest położone przy rzece Kok, która płynie także przez miasto Chiang Rai (i dalej, w jedną stronę do Mjanmy/Birmy, a w drugą do Mekongu). Wioska jest znana głównie ze świątyni Wat Tha Ton, która ma aż 9 poziomów. Każdy z nich wygląda nieco inaczej – smoki i wizerunki Buddhy są na porządku dziennym. Widok z wyższego poziomu na całą okolicę zapiera dech w piersiach – widoczność była doskonała. Bez problemu można także dojrzeć posterunki wojskowe na granicy z Birmą.

Na drodze wodnej Tha Ton-Chiang Rai kursują regularnie łodzie. Nigdy nie zdecydowałem się na podróż tym sposobem, gdyż zajmuje on dużo więcej czasu niż podróż po asfaltowej drodze (3h w jedną stronę, 5h w drugą). Lokalni mieszkańcy wspominali, że podróż łodzią jest dość ładna, ale rzeczywiście długa. Dzień zakończyłem (jak i rozpocząłem) wizytą w jednej z restauracji ulokowanych na brzegu rzeki Kok. Świeże ryby w dobrych cenach przygotowane w tajskim stylu nie powinny zostać pominięte przez żadnego podróżnika, któremu zdarzy się zawitać w ten rejon. Pomimo tego, że większość turystów nigdy by tu nie zaglądnęła, miejsce to może dostarczyć unikalnego tajskiego doświadczenia.

Doi Phahompok – Szczyt

Doi Phahompok (w języku tajskim: อุทยานแห่งชาติดอยผ้าห่มปก) to druga najwyższa góra Tajlandii (2285 m n.p.m.), znajdująca się w prowincji Chiang Mai, w okolicy miasta Fang. Nie jest zbyt popularna wśród turytów – raczej tylko miejscowi się tam udają. Aby dostać się na szczyt, trzeba koniecznie użyć pojazdu 4×4 lub motocykla. Droga nie jest utwardzona i bardzo trudna. Raz wyjechałem na górę swoim wiernym Honda Sonic 125cc (zobaczcie tylko na zdjęcia, jak mocno brudzi pył z drogi!), a drugim razem załadowałem się na pakę pickupa jednego z miejscowych. Poza sezonem (sezon przypada od grudnia do lutego) prawie nikt tu nie zagląda.

Przed wjechaniem na samą górę, warto zboczyć w lewo, kawałek za punktem sprzedaży biletów (bilet dla obcokrajowców – 400 bahtów, ok. 9 euro, dla Tajów  – 40 bahtów, ok. 1 euro), aby zobaczyć jaskinię Huai Bon. Wejście do jaskini jest niewielkie, ale ciągnie się ona przez 324 m, a korytarz ma od 2 do 25 m szerokości. Wewnątrz znajdują się oczywiście ciekawe formacje skalne, ze stalaktytami i stalagnatami na czele. Wewnątrz jaskini nie ma żadnego oświetlenia, więc koniecznie należy zabrać ze sobą latarkę. W okolicy jest też kilka innych, mniejszych jaskiń, brakuje jednak wskazówek, gdzie są dokładnie. Rzadko kto udaje się odwiedzić jaskinię Huai Bon – ja byłem tam zupełnie sam. Po zwiedzeniu jaskini czas ruszać dalej.

Na górze znajduje się pole biwakowe – najwyżej położone w całej Tajlandii (1924 m n.p.m.). Można bez problemu wynająć namiot. W sezonie działa również restauracja. Od pola namiotowego na szczyt prowadzi szlak długości ok. 3,5 km. Szlak idzie niemal cały czas pod górę i może być dla niektórych dość ciężki. Strażnicy z parku narodowego mówią, aby przeznaczyć 2 godziny na wejście. Mi jednak, jako mocno zaprawionemu w bojach podróżnikowi wyjście na szczyt zajęło tylko godzinę. Za pierwszym razem wstałem o 4 rano, aby dojść na szczyt na wschód słońca o 6 rano, a zamiast tego znalazłem się na górze o 5 rano i czekałem samotnie ponad godzinę na wschód słońca (w tamtym czasie byłem jedynym – naprawdę jedynym – turystą nocującym na szczycie). Za drugim razem wiedziałem, że wyjście zajmie mi tylko godzinę, więc wyszedłem odpowiednio później.

“Doi Phahompok” oznacza “górę z płaskim szczytem” i taki też on jest – oferuje wspaniały widok we wszystkich kierunkach. Szczyt jest na wysokości 2285 m n.p.m., więc rano znajdujemy się nad chmurami, z którego to morza obłoków poniżej nas wyłania się wschodzące słońce. Patrząc na zachód widzimy granicę z Birmą (oraz dalej w głąb kraju) i posterunki wojskowe na szczytach górskich. Nieco na południowy zachód możemy przy dobrej widoczności bez problemu dojrzeć Doi Ang Khang, o której to górze pisałem w poprzednich wpisach.

Park Narodowy Doi Phahompok oferuje także inne atrakcje w pobliżu – słynne gorące źródła i kilka wodospadów. O nich poczytacie sobie już w następnym wpisie.

Po drodze zatrzymałem się także przy pewnej świątyni, na terenie której znajduje się 300-letni drewniany wizerunek Buddhy – dość nietypowy, wręcz unikalny, więc warto go zobaczyć.

Nie zapomnijcie przeczytać drugiego wpisu o Parku Narodowym Doi Phahompok, który można znaleźć klikając tutaj.

Park Narodowy Doi Phahompok (A – punkt kontroli biletów, B – pole biwakowe Kiew Lom, C – gorące źródła Fang)

Doi Ang Khang – Wioska Nor Lae

Mój ostatni wpis o Doi Ang Khang poświęcony jest wiosce Nor Lae, mieszczącej się na granicy z Birmą (Myanmarem). Do wioski prowadzi stroma droga (w górę i w dół…). W wiosce znajduje się mała baza wojskowa z punktem widokowym. Punkt widokowy pozwala zobaczyć piękny górzysty krajobraz, a także birmańskie punkty kontrolne. Tubylcy sprzedają ręcznie robione produkty, czasem dzieci pozują do zdjęć. Wzdłuż granicy biegnie kolejna droga, również dość niebezpieczna – należy uzyskać zgodę na przejazd od żołnierzy.

Wioska jest oddalona zaledwie kilka kilometrów od Królewskiego Projektu Doi Ang Khang. W okolicy Projektu znajduje się także “ukryta” pagoda Ang Khang – nie prowadzą do niej żadne znaki, ale jeśli tylko skręci się z ciekawości w boczną drogę, szybko można ją odnaleźć.

Kończymy więc naszą przygodę w najzimniejszym miejscu Tajlandii, zjeżdżamy tą samą najbardziej niebezpieczną drogą w kraju w kierunku kolejnej pobliskiej góry – Doi Phahompok. Od jakiegoś czasu Doi Ang Khang zaliczane jest jako część parku narodowego Doi Phahompok. Ruszamy więc. aby zobaczyć tą “górę z płaskim szczytem”. O niej opowiem już w następnym wpisie.

Na koniec mała uwaga, taka sama jak poprzednio – zdjęcia pochodzą z wszystkich trzech wypraw. Niektóre z nich były wykonane starym aparatem (nie lustrzanką).

Okolice Doi Ang Khang (A – baza wojskowa i pole namiotowe, B – Królewski Projekt Rolniczy, C – Wioska Nor Lae przy granicy z Birmą)

Doi Ang Khang – Królewski Projekt

Drugi dzień w Doi Ang Khang polecam spędzić na zwiedzaniu Projektu Królewskiego – mianowicie Królewskiej Stacji Rolniczej (ang. Royal Agricultural Station). Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało po polsku, Królewski Projekt jest naprawdę znakomity! Jako że klimat jest znacznie chłodniejszy niż w pozostałej części kraju (pamiętajmy, że temperatura potrafi tutaj spaść poniżej zera w grudniu i styczniu), w ramach Projektu uprawiane są owoce, których normalnie w Tajlandii nie ma – np. truskawki (najsmaczniejsze w całej Tajlandii!), kiwi, gruszki czy brzoskwinie. Uprawiane są także różnego rodzaju warzywa, zioła, kwiaty, a nawet kawa i herbata. Wstęp kosztuje 50 bahtów od osoby (ok. 1 euro). Na terenie Projektu znajduje się wiele ciekawych i pięknych ogrodów – ogrody z roślinami tropikalnymi (wilgotnymi), ogrody kwiatowe – Ogród 80 (ang. Garden 80), nazwany na cześć 80. urodzin króla Tajlandii, ogród z angielskimi różami, rododendronami (różami alpejskimi), ogród pachnący, ogród z miniaturowymi drzewami bonsai, naturalny ogród skalny… Naprawdę jest co podziwiać. Różnorodność ogrodów gwarantuje wspaniałe widoki o każdej porze roku. Do tego wszystkiego należy dodać rzadkie ptaki (w tym gatunki zagrożone i endemiczne – w sumie ponad 1000 gatunków), które przyciągają ornitologów i fotografów.

Można wynająć pokój na terenie Projektu (ale w sezonie konieczna rezerwacja – często z wielomiesięcznym wyprzedzeniem!), można rzucić okiem na dom przeznaczony dla rodziny królewskiej (raczej skromny i wygląda na nieużywany od lat), wreszcie można spróbować lokalnych specjałów w bardzo przyjemnej i niedrogiej restauracji. Do tego dochodzą szlaki krajobrazowe, wioski plemion górskich oraz możliwość przejażdżki ma mułach (tych zwierząt nie spotyka się zbyt często!). Jeśli po zwiedzaniu zostało trochę czasu, polecam przejechać się do wioski Nor Lae, zlokalizowanej przy granicy z Myanmarem (Birmą) – o niej w kolejnym wpisie.

Na koniec mała uwaga, taka sama jak poprzednio – zdjęcia pochodzą z wszystkich trzech wypraw. Niektóre z nich były wykonane starym aparatem (nie lustrzanką).

Okolice Doi Ang Khang (A – baza wojskowa i pole namiotowe, B – Królewski Projekt Rolniczy, C – Wioska Nor Lae przy granicy z Birmą)

Doi Ang Khang – Widoki

Dzisiaj opiszę moje najbardziej ulubione miejsce w całej Tajlandii (przynajmniej do tej pory) – Doi Ang Khang. Osobiście uwielbiam góry, a Doi Ang Khang to najzimniejsze miejsce w Tajlandii. Nie jest to najwyższy szczyt w kraju (ma 1928 m. n.p.m.), ale to tutaj odnotowano ujemne temperatury (-2, -3 stopnie Celsjusza). Doi Ang Khang znajduje się w prowincji Chiang Mai, ok. 3 godziny drogi zarówno od miasta Chiang Mai, jak i Chiang Rai (więc można rozpocząć podróż w jednym z tych dwóch miast). Można dostać się tam publicznym tansportem (jest to uciążliwie i czasochłonne), ale znacznie lepszą opcją jest własny motocykl lub samochód. Nie jest to bardzo popularne miejsce, zwłaszcza wśród obcokrajowców – wygląda wręcz na to, że tylko lokalni turyści, głównie z okolic (północnej Tajlandii) się tutaj wybierają. Kolejnym bardzo ważnym czynnikiem jest fakt, że na Doi Ang Khang prowadzi najbardziej niebezpieczna droga w całej Tajlandii. Tylko ostatnie 10 km drogi prowadzącej prawie na sam szczyt jest tak niebezpieczne (ze szczególnym uwzględnieniem ostatnich 2 km – droga jest ekstremalnie stroma). Autobusy mają zakaz wjazdu – droga jest tak kręta (serpentyny zakręcające po 180 stopni), że normalny autobus nie ma wystarczającej ilości miejsca na wykonanie manewru skrętu. Nawet zwykłe samochody osobowe dostają zadyszki (często można poczuć zapach przegrzanego oleju silnikowego) – najlepiej użyć czegoś z napędem 4×4. Ja odwiedziłem to miejsce trzykrotnie – dwa razy na swoim wiernym motorze (125cc) i raz samochodem. Pokonanie tej trasy motocyklem jest niezapomniane – i ja taki środek transportu preferuję.

Na miejscu czekają przynajmniej dwa pola kempingowe – z czego jedno na terenie małej bazy wojskowej, które to pole ja osobiście polecam. Przyczyna tego jest prosta: żołnierze mają najlepszy widok w całym Doi Ang Khang (wypożyczenie namiotu od 400 bahtów za namiot dwuosobowy, ok. 9 euro). Wybredni mogą zakwaterować się w kurortach i hotelach w wiosce obok Królewskiej Stacji Rolniczej (po polsku brzmi głupawo, ale co zrobić – Royal Agricultural Station) – ale w sezonie (od grudnia do lutego) może być bardzo ciężko dostać pokój bez uprzedniej rezerwacji.

Pierwszy dzień polecam więc spędzić w okolicy szczytu, zwiedzając przy okazji wioskę. Wioska jest o tyle ciekawa, iż jej mieszkańcy pochodzą z różnych plemion górskich oraz krajów (Chińczycy, Tajowie, Birmańczycy) i przez to oferuje bardzo urozmaiconą kuchnię.

Wieczorem wyszedłem na szczyt Doi Ang Khang, aby zrobić zdjęcie zachodu słońca. Rano ponownie wspiąłem się w to samo miejsce, aby złapać wschód słońca. Następnie ruszyłem na zwiedzanie Królewskiej Stacji Rolniczej. Ale o tym w kolejnym wpisie.

Na koniec mała uwaga – zdjęcia pochodzą z wszystkich trzech wypraw. Niektóre z nich były wykonane starym aparatem (nie lustrzanką), w dodatku kiedyś miałem długie włosy. Cóż, zapraszam więc do oglądania!

Okolice Doi Ang Khang (A – baza wojskowa i pole namiotowe, B – Królewski Projekt Rolniczy, C – Wioska Nor Lae przy granicy z Birmą)

Si Phan Don (Cztery Tysiące Wysp), Laos

W końcu dotarłem na Don Det, jedną z wielu wysp wchodzących w skład archipelagu Si Phan Don (Czterech Tysięcy Wysp) na rzece Mekong. Si Phan Don mieści się na samym południu Laosu, przy granicy z Kambodżą. Jest to miejsce niesamowicie spokojne – można się tutaj zrelaksować w hamaku i patrzeć, jak dni przemijają obok nas. Zatrzymałem się w domku nad brzegiem wyspy, z łazienką w środku, werandą z hamakiem i taka przyjemność kosztowała mnie całe 30 000 kipów (ok. 3 euro, październik 2014).

Pierwszego dnia pospacerowałem tylko trochę po wyspie i zaliczyłem zachód słońca. Drugiego dnia ruszyłem na całodniową wyprawę kajakową (koszt: 150 000 kipów, ok. 15 euro). Głównym celem tej wyprawy było zobaczenie nawiększego wodospadu w Azji Południowo-Wschodniej – Khon Phapheng. Nie jest to najładniejszy ani najwyższy wodospad – uskoki dochodzą do 15 m, ale formacje skalne składające się na ten wodospad dochodzą do ok. 1 km szerokości. Wzburzone, rozgniewane wody Mekongu przelewają hektolitry wody do Kambodży każdej sekundy. Khon Phapheng jest jednym z naturalnych powodów, przez które nie jest możliwe przepłynięcie całej długości Mekongu do Chin.

Następnego dnia udałem się na wyspę Don Khong, która to w owym czasie gościła jeszcze mniej turystów niż Don Det. Wypożyczyłem rower i objechałem wyspę dookoła – poza skromnymi świątyniami nie dojrzałem niczego szczególnie godnego uwagi. Spędziłem więc jedną noc na wyspie i następnego dnia wróciłem do Tajlandii.

Tym sposobem dotarliśmy do końca mojej poróży do Laosu w 2014. Podczas tej wyprawy zwiedziłem tylko południową część Laosu, jako że północ widziałem już wcześniej – z pewnością zamieszczę reportaż z poprzednich wypraw w późniejszym czasie.

Laos, Si Phan Don (Cztery Tysiące Wysp, A – Don Det, B – Don Khong)

Płaskowyż Bolaven, Laos – Z Sekong do Pakse

Wczas rano zebrałem się z łóżka i opuściłem Sekong dość szybko – nie ma tu wiele do zobaczenia. Mój bardzo tani (i nieco zaniedbany) hotelik możecie zobaczyć na zdjęciach – co nie znaczy, że w okolicy nie było innych – wręcz przeciwnie, wybór był dość duży jak na tak odległą miejscowość. Droga powrotna do Pakse była o dziwo w bardzo dobrym stanie – tylko kilka kilometrów nie było pokryte asfaltem. Zatrzymałem się, aby zobaczyć główny cel podróży – przepiękny wodospad Nam Tok Katamtok. Łatwo go przeoczyć, jedyny znak wskazujący jego położenie jest mały i słabo widoczny. Nie wiem, czy jest możliwe podejście bliżej wodospadu – prawdopodobnie nie – poza tym próba samodzielnego przejścia przez las mogłaby się skończyć tragicznie, jeśli gdziekolwiek znalazłyby się niewypały z czasów wojny indochińskiej.

Po drodze do Pakse zatrzymałem się przy kilku plantacjach kawy oraz innych wodospadach – Tat Cham Pee i Tat E-Tu. Mój powrót do Pakse został opóźniony o dobre dwie godziny, gdyż przy jednym z tych wodospadów zaczęło mocno padać – i tak, nie chciało przestać przez te dwie godziny.

Następnego dnia z samego rana dzielnie wyszedłem po schodach na pobliskie wzgórze, gdzie znajduje się wizerunek Buddhy i punkt widokowy. Zrobiłem więc zdjęcia Pakse z drugiego brzegu Mekongu i kontynuowałem moją podróż na samo południe Laosu – do Si Phan Don (Czerech Tysięcy Wysp, ang. Four Thousand Islands).

Z Sekong (A) do Pakse (B)

Płaskowyż Bolaven, Laos – Z Pakse do Sekong

Płaskowyż Bolaven (ang. Bolaven Plateau) słynie ze wspaniałych wodospadów, plantacji kawy wysokiej jakości i własnego mikroklimatu. Jest tutaj odczuwalnie chłodniej niż w sąsiednim mieście Pakse. Podobnie jak i w Tha Khaek, również tutaj można zrobić tzw. “pętlę”. Wymaga ona jednak więcej czasu, którego ja nie miałem. Koniecznie chciałem zobaczyć największy wodospad w okolicy – Nam Tok Katamtok, będący jednocześnie jednym z trudniej dostępnych. W tym celu postanowiłem udać się w ciągu jednego dnia z Pakse aż do Sekong, a nazajutrz wrócić inną trasą, przebiegającą obok tegoż wodospadu.

Wypożyczyłem więc nowy motor i pokierowałem się na płaskowyż Bolaven w kierunku Paksong. Najpierw zatrzymałem się, aby zobaczyć jeden z najbardziej spektakularnych wodospadów w Laosie – wodospad Tad Fan. Dwa równoległe strumienie wody z rzeki Huay Bang Lieng wypływają z gęstego lasu i spadają ponad 120 metry w dół. Wodospad zobaczyłem z punktu widokowego w kurorcie Tad Fane. Istnieje możliwość podejścia do samego wodospadu, ale jako że zebrała się mocna ulewa, musiałem odpuścić. Zobaczyłem za inny popularny wodospad nieopodal – Tat Yuang. Tat Yuang  ma 40 metrów wysokości, a wybudowana nieopodal altana pozwala nacieszyć oczy widokiem.

Zasmakowałem lokalnej kawy (pyszna!) i ruszyłem w dalszą drogę. Kilkakrotnie musiałem zatrzymać się, gdyż zaczął padać deszcz -jeden z tych przystanków zrobiłem w zupełnie lokalnej przydrożnej knajpce, gdzie nikt nie mówił po angielsku, natomiast dzieci dość chętnie pozowały do zdjęć. Do Sekong dotarłem już po zmroku. Tam  zjadłem kolację w restauracji Pha Thip, która miała na ścianach powieszone interesujące zdjęcia z prowincji Sekong. Jako że jest to jeden z najbardziej odległych rejonów Laosu, zdjęcia pokazują jak złom z czasów wojny jest utylizowany w codziennym życiu. Zrobiłem zdjęcia tych zdjęć i zamieściłem je w galerii, gdyż myślę że wielu z Was uzna je za interesujące (wstrzymałem się też od zbytniej ich obróbki). Na noc zatrzymałem się w bardzo starym i nieco zaniedbanym (za to bardzo tanim) pensjonacie, który przeznacza pieniądze na grupę edukującą o malarii.

Płaskowyż Bolaven (Bolaven Plateau) – Z Pakse (A) do Sekong (B)