Archiwa tagu: Laos

Si Phan Don (Cztery Tysiące Wysp), Laos

W końcu dotarłem na Don Det, jedną z wielu wysp wchodzących w skład archipelagu Si Phan Don (Czterech Tysięcy Wysp) na rzece Mekong. Si Phan Don mieści się na samym południu Laosu, przy granicy z Kambodżą. Jest to miejsce niesamowicie spokojne – można się tutaj zrelaksować w hamaku i patrzeć, jak dni przemijają obok nas. Zatrzymałem się w domku nad brzegiem wyspy, z łazienką w środku, werandą z hamakiem i taka przyjemność kosztowała mnie całe 30 000 kipów (ok. 3 euro, październik 2014).

Pierwszego dnia pospacerowałem tylko trochę po wyspie i zaliczyłem zachód słońca. Drugiego dnia ruszyłem na całodniową wyprawę kajakową (koszt: 150 000 kipów, ok. 15 euro). Głównym celem tej wyprawy było zobaczenie nawiększego wodospadu w Azji Południowo-Wschodniej – Khon Phapheng. Nie jest to najładniejszy ani najwyższy wodospad – uskoki dochodzą do 15 m, ale formacje skalne składające się na ten wodospad dochodzą do ok. 1 km szerokości. Wzburzone, rozgniewane wody Mekongu przelewają hektolitry wody do Kambodży każdej sekundy. Khon Phapheng jest jednym z naturalnych powodów, przez które nie jest możliwe przepłynięcie całej długości Mekongu do Chin.

Następnego dnia udałem się na wyspę Don Khong, która to w owym czasie gościła jeszcze mniej turystów niż Don Det. Wypożyczyłem rower i objechałem wyspę dookoła – poza skromnymi świątyniami nie dojrzałem niczego szczególnie godnego uwagi. Spędziłem więc jedną noc na wyspie i następnego dnia wróciłem do Tajlandii.

Tym sposobem dotarliśmy do końca mojej poróży do Laosu w 2014. Podczas tej wyprawy zwiedziłem tylko południową część Laosu, jako że północ widziałem już wcześniej – z pewnością zamieszczę reportaż z poprzednich wypraw w późniejszym czasie.

Laos, Si Phan Don (Cztery Tysiące Wysp, A – Don Det, B – Don Khong)

Płaskowyż Bolaven, Laos – Z Sekong do Pakse

Wczas rano zebrałem się z łóżka i opuściłem Sekong dość szybko – nie ma tu wiele do zobaczenia. Mój bardzo tani (i nieco zaniedbany) hotelik możecie zobaczyć na zdjęciach – co nie znaczy, że w okolicy nie było innych – wręcz przeciwnie, wybór był dość duży jak na tak odległą miejscowość. Droga powrotna do Pakse była o dziwo w bardzo dobrym stanie – tylko kilka kilometrów nie było pokryte asfaltem. Zatrzymałem się, aby zobaczyć główny cel podróży – przepiękny wodospad Nam Tok Katamtok. Łatwo go przeoczyć, jedyny znak wskazujący jego położenie jest mały i słabo widoczny. Nie wiem, czy jest możliwe podejście bliżej wodospadu – prawdopodobnie nie – poza tym próba samodzielnego przejścia przez las mogłaby się skończyć tragicznie, jeśli gdziekolwiek znalazłyby się niewypały z czasów wojny indochińskiej.

Po drodze do Pakse zatrzymałem się przy kilku plantacjach kawy oraz innych wodospadach – Tat Cham Pee i Tat E-Tu. Mój powrót do Pakse został opóźniony o dobre dwie godziny, gdyż przy jednym z tych wodospadów zaczęło mocno padać – i tak, nie chciało przestać przez te dwie godziny.

Następnego dnia z samego rana dzielnie wyszedłem po schodach na pobliskie wzgórze, gdzie znajduje się wizerunek Buddhy i punkt widokowy. Zrobiłem więc zdjęcia Pakse z drugiego brzegu Mekongu i kontynuowałem moją podróż na samo południe Laosu – do Si Phan Don (Czerech Tysięcy Wysp, ang. Four Thousand Islands).

Z Sekong (A) do Pakse (B)

Płaskowyż Bolaven, Laos – Z Pakse do Sekong

Płaskowyż Bolaven (ang. Bolaven Plateau) słynie ze wspaniałych wodospadów, plantacji kawy wysokiej jakości i własnego mikroklimatu. Jest tutaj odczuwalnie chłodniej niż w sąsiednim mieście Pakse. Podobnie jak i w Tha Khaek, również tutaj można zrobić tzw. “pętlę”. Wymaga ona jednak więcej czasu, którego ja nie miałem. Koniecznie chciałem zobaczyć największy wodospad w okolicy – Nam Tok Katamtok, będący jednocześnie jednym z trudniej dostępnych. W tym celu postanowiłem udać się w ciągu jednego dnia z Pakse aż do Sekong, a nazajutrz wrócić inną trasą, przebiegającą obok tegoż wodospadu.

Wypożyczyłem więc nowy motor i pokierowałem się na płaskowyż Bolaven w kierunku Paksong. Najpierw zatrzymałem się, aby zobaczyć jeden z najbardziej spektakularnych wodospadów w Laosie – wodospad Tad Fan. Dwa równoległe strumienie wody z rzeki Huay Bang Lieng wypływają z gęstego lasu i spadają ponad 120 metry w dół. Wodospad zobaczyłem z punktu widokowego w kurorcie Tad Fane. Istnieje możliwość podejścia do samego wodospadu, ale jako że zebrała się mocna ulewa, musiałem odpuścić. Zobaczyłem za inny popularny wodospad nieopodal – Tat Yuang. Tat Yuang  ma 40 metrów wysokości, a wybudowana nieopodal altana pozwala nacieszyć oczy widokiem.

Zasmakowałem lokalnej kawy (pyszna!) i ruszyłem w dalszą drogę. Kilkakrotnie musiałem zatrzymać się, gdyż zaczął padać deszcz -jeden z tych przystanków zrobiłem w zupełnie lokalnej przydrożnej knajpce, gdzie nikt nie mówił po angielsku, natomiast dzieci dość chętnie pozowały do zdjęć. Do Sekong dotarłem już po zmroku. Tam  zjadłem kolację w restauracji Pha Thip, która miała na ścianach powieszone interesujące zdjęcia z prowincji Sekong. Jako że jest to jeden z najbardziej odległych rejonów Laosu, zdjęcia pokazują jak złom z czasów wojny jest utylizowany w codziennym życiu. Zrobiłem zdjęcia tych zdjęć i zamieściłem je w galerii, gdyż myślę że wielu z Was uzna je za interesujące (wstrzymałem się też od zbytniej ich obróbki). Na noc zatrzymałem się w bardzo starym i nieco zaniedbanym (za to bardzo tanim) pensjonacie, który przeznacza pieniądze na grupę edukującą o malarii.

Płaskowyż Bolaven (Bolaven Plateau) – Z Pakse (A) do Sekong (B)

Pakse, Wat Phu Champasak, Laos

Zakończywszy swoją przygodę w Tha Khaek, ruszyłem dalej na południe Laosu – do Pakse (lub Pakxe), oddalonego o niespełna 350 km. Podróż autobusem zajmuje jednak około siedmiu godzin. Pakse zostało utworzone w 1905 roku przez Francuzów, by pełnić rolę placówki administracyjnej. Miasto jest położone przy połączeniu dwóch rzek – Mekongu i Se Don (rzeki Don) i jest stolicą prowincji Champasak. Lokalizacja jest dość atrakcyjna – na zachód blisko do granicy z Tajlandią, na wschód żyzny płaskowyż Bolaven (ang. Bolaven Plateau, słynący z upraw kawy i wielu wodospadów), na południe droga do Si Phan Don (Czterech Tysięcy Wysp). Budowa mostu japońsko-laotańskiego na Mekongu w 2002 r. przyspieszyła rozwój miasta dzięki ułatwionej komunikacji z Tajlandią. Samo miasto jest raczej “kolejnym sennym miastem przy Mekongu” – ma wszystko, co potrzeba, ale niewiele atrakcji w samym mieście. Stanowi za to doskonałą bazę do zwiedzania kompleksu Wat Phu Champasak i płaskowyżu Bolaven.

Pierwszego dnia pobytu wynająłem motor i ruszyłem w kierunku Wat Phu Champasak. Jest to starożytny kmerski (czyli w takim samym stylu, jak świątynie Angkok w Kambodży) kompleks, bodajże największy znajdujący się poza Kambodżą. W 2001 roku miejsce to zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Kompleks rozciąga się przez 1400 metrów przy podnóżu pasma górskiego Phu Pasak – 46 km od miasta Pakse. Wsiadłem więc na swój ledwo co wypożyczony motor i dzielnie ruszyłem w trasę. Podążam spokojnie za znakami i wszystko wygląda pięknie i ładnie, dopóki nie dojechałem do niewielkiego zbiorowiska ludzi. Zapytałem o drogę i powiedziano mi, że główna asfaltowa droga jest nieprzejezdna i muszę jechać małą, boczną dróżką (widoczną na zdjęciach). Zainteresowany jednak tym, co się stało, zatrzymałem się i podszedłem bliżej w miejsce, w którym to powinien normalnie znajdować się most – tam zobaczyłem przczyczynę, przez którą droga była nieprzejezdna. Most był kompletnie zawalony, a na tym co z niego zostało, w kotlinie znajdował się samochód ciężarowy (spójrzcie na zdjęcie!). Zabawne jest to, że samochody jechały w konwoju – pierwsza ciężarówka przejechała, a druga już nie miała tyle szczęścia.  Znak przed mostem informował o zakazie przejazdu samochodów z naczepą i o masie większej niż 15 ton – możemy tylko spekulować, ile było załadowane na ciężarówce oraz jak długo zakaz był ignorowany przez lokalnych kierowców.

Ruszyłem więc w dalszą drogę przez bardzo lokalną, wąziutką ścieżkę (ciężko to nazwać drogą – na zdjęciach) i szczęśliwie dotarłem do Wat Phu Champasak. Miejsce to było czczone już od 5. wieku, natomiast obecne ruiny pochodzą z okresu między 11. a 13. wiekiem. Wstęp kosztował ok. 5 euro (październik 2014). Na miejscu zaczął padać deszcz – na szczęście odczekałem ok. pół godziny i przestało padać (nie padało też zbyt mocno, ale na tyle uciążliwie, że robienie zdjęć byłoby problematyczne). Przed ruinami budowli znajdują się dwa sporej wielkości zbiorniki wodne, roddzielone promenadą. Ruiny są dość dobrze zachowane i robią wrażenie – zwłaszcza jeśli nie widziało się Angkor Wat w Kambodży. Lokalizacja u podnóża gór dodaje miejscu uroku. Spod ruin poprowadzono schody prowadzące w górę – i same one w sobie stanowią bardzo interesujący widok, szczególnie w miejscach, gdzie drzewa rosną częściowo w ich strukturze. Na górze znajduje się kilka obiektów powiązanych z miejscem kultu – święte źródło czy kamienie “Słoń” oraz “Krokodyl”.

Przed wyruszeniem w drogę powrotną zuważyłem, że nie mam powietrza w tylnim kole. W najbliższej wiosce znalazłem jednak kogoś, kto za całe 1 euro załatał mi dętkę. Gdy jednak dojechałem do miasta Pakse, powietrza znowu prawie nie było – nie wiem, czy to wina łatania, czy też ponownie złapałem gumę – motor zdążyłem oddać, zanim zeszło z niego całe powietrze.

Z Pakse (A) do Wat Phu Champasak (lub Vat Phou, B)

Pętla Tha Khaek, Laos – Dzień czwarty

Ostatni dzień mojego pobytu w Tha Khaek spędziłem na zobaczeniu tego, co pominąłem trzeciego dnia – mianowicie jeziora Khoun Kong Leng (po angielsku “Evening Gong Lake” – “Wieczorny Gong”) i jednego, niezbyt oszałamiającego kompleksu świątynnego. Jezioro Khoun Kong Leng znajduje się na południowym krańcu parku narodowego Phu Hin Bun – w sumie prawie godzinę drogi od miasta Tha Khaek. Dotarcie na miejsce zajmuje godzinę nie z powodu odległości, ale jakości drogi – którą to możecie zobaczyć na zdjęciach. Nie ma również praktycznie żadnych znaków wskazujących na położenie jeziora – ale znając jego lokalizację z przewodnika trafiłem bez problemów. Jezioro znajduje się obok wapiennych skał. Szmaragdowozielona woda, która je wypełnia, przepływa pod ziemią i jest filtrowana przez wapień, co sprawia, że jest krystalicznie czysta. Jezioro ma ponoć 21 metrów głębokości. Miejscowi wierzą, że jezioro posiada mistyczne moce i według legendy rozbrzmiewa dźwiękiem gongu poczas pełni księżyca – stąd nazwa jeziora. Kąpiel w jeziorze jest zabroniona – można jednak kąpać się w strumieniu, który z niego wypływa – podobno po uprzeniej zgodzie ze strony miejscowych. Gdy jednak ja dojechałem do wioski Ban Na Kheu (ok. 1 km od jeziora), nie było tam prawie nikogo, kto nawet zwróciłby na mnie uwagę. Przewodnik Lonely Planet określa jezioro jako “niesamowicie piękne”, ja jednak podszedłbym do tego trochę bardziej ostrożnie – jest piękne, owszem, ale szczęka mi nie opadła, no i jako że nie jest to najprzystępniejsze miejsce do zobaczenia, zaryzykowałbym stwierdzenie, że można je spokojnie pominąć.

W drodze powrotnej zatrzymałem się, aby zrobić zdjęcia miejscowym. Laos jest najbardziej zbombardowanym krajem na świecie (per capita) i 40 lat po zakończeniu wojny, ta wciąż zbiera swoje żniwo. Nadal prowadzone są prace oczyszczające tereny z niewypałów – min lądowych i bomb różnego typu. Widoczny na zdjęciu starszy mężczyzna prawie na pewno utracił rękę na wskutek niewypału. Nie mogłem potwierdzić tej informacji, gdyż rodzina przedstawiona na zdjęciach nie mówiła po angielsku – ale znając fakty, ta wersja wydarzeń jest najbardziej prawdopodobna.

Po zobaczeniu jeziora ruszyłem w stronę Pha That Sikhottabong – po drodze jednak zboczyłem, aby zobaczyć “Wielki Mur” – kawał kamiennego muru, który kiedyś pełnił zapewne funkcję obronną, obecnie jest w zasadzie zapomniany i zarośnięty nieopodal drogi (choć w sumie zachowało się ok. 15 km muru). Pha That Sikhottabong to z kolei stupa, która mieści się na terenie 19-wiecznego klasztoru o takiej samej nazwie. Stupa ta ponoć została wzniesiona w miejscu relikwiarzu buddyjskiego (thâat) pochodzącego z okresu pomiędzy szóstym a dziesiątym wiekiem. Jako że jest to jeden z najważniejszych thâat w Laosie, został po raz pierwszy odnowiony w 16. wieku przez króla Setthathirat, kiedy to nabrał obecnych kształtów. Później był odnowiony w latach 1950-tych i powiększony w 1970-tych. W lutym odbywa się tutaj festiwal. Sam klasztor jednak, jak i stupa, również nie wzbudziły we mnie żadnych większych emocji – ot, standardowy klasztor/świątynia w Azji. Jeśli jednak ktoś jest tutaj po raz pierwszy, to jak najbardziej zapraszam do zobaczenia – zwłaszcza, że jest on położony tyko 6 km od miasta.

Z Tha Khaek (A) do Khoun Kong Leng (B)

Pętla Tha Khaek, Laos – Dzień trzeci

Wyobraźcie sobie rzekę, która zanika wewnątrz wapiennej góry, a następnie wije się krętą trasą przez 7 km w całkowitej ciemności – i macie wstępny obraz tego, czym jest jaskinia Kong Lo (lub Kong Lor), jeden z naturalnych cudów Laosu. Ten jaskinio-tunel jest dość okazały – dochodzi do 100 metrów szerokości i w niektórych miejscach niemal tak samo wysoki. Do zwiedzania używa się oczywiście łodzi – coś na kształt zmotoryzowanego czółna. Łódź jest obsłuiwana przez dwóch przewodników (bilet wstępu kosztował 20 000 kipów, wynajęcie łodzi z przewodnikami 100 000 kipów – dla 3-4 osób, więc w sumie musiałem zapłacić 120 000 kipów – ok. 10 euro). Aby przepłynąć przez całość, potrzeba poświęcić niemal całą godzinę. Koniecznie musiałem też zmienić obuwie na japonki, gdyż nie da się zwiedzić jaskini suchą stopą. W głównej komnacie poprowadzono nieco światła, dzięki któremu można lepiej przyjrzeć się stalagmitom i formacjom skalnym. Warto zabrać swoją latarkę – ja miałem ze sobą swoją wierną czołówkę. Naprawdę szkoda, że światło w jaskini jest poprowadzone tylko w głównej komnacie – gdyby było poprowadzone przez całą długość tunelu, znacznie zwiększyłoby to atrakcyjność przeprawy. Zwiedzanie obejmuje przeprawę na drugą stronę, krótki spacer do lokalnej wioski – tam przerwa na napicie się wody – oraz powrót. Na całość trzeba przeznaczyć ok. 3 godzin. Sama wioska nie wyróżniała się niczym od każdej innej wioski – przewodnik zaprowadził mnie do domu znajomego, gdzie to poopowiadali sobie o różnych rzeczach – oczywiście we własnym języku – napiliśmy się przegotowanej wody i ruszyliśmy z powrotem. Na zdjęciach można zobaczyć, w jakich warunkach mieszkają ludzie w wioskach.

Po drodze do Tha Khaek zatrzymałem się przy punkcie widokowym – nie można przegapić tego miejsca, gdyż widok jest naprawdę zapierający dech (panoramę oddaje niestety tylko namiastkę tego widoku). Wczesnym wieczorem dotarłem do Tha Khaek, pomijając miejsca, które zostawiłem sobie na kolejny dzień.

Z jaskini Kong Lo (A) do Tha Khaek (B)

Pętla Tha Khaek, Laos – Dzień drugi

Ban Oudomsouk to trochę większa wioska w niezbyt wysokich górach Pętli. Na miejscu przywitało mnie świeżutkie, chłodniejsze powietrze. Zatrzymałem się w jednym w dwóch pensjonatów prowadzonych przez pewnego Niemca z jego laotańską małżonką. Pensjonat był dość malowniczo położenie przy jeziorze (lub stawie, nie pytałem o to, skąd się wzięła woda). Jako że podróżowałem samemu, dostałem przyjemne łóżko w dormitorium – w którym to byłem całkiem sam (koszt 30 000 kipów, czyli 3 euro). Wieczorem i w nocy było na tyle chłodno, że nie było najmniejszej potrzeby nawet używać wentylatorów. Nazajutrz po śniadaniu wyruszyłem w dalszą podróż. Z powodu wielu zapór zbudowanych na rzekach Laosu (w celu pozyskania energii elektrycznej), po drodze można zobaczyć zatopione drzewa – wygląda to bardzo klimatycznie i zarazem pokazuje, że zawsze są jakieś ofiary postępu. Droga wiedzie przez różnorakie wioski i spory kawałek za Ban Tha Long (jedną z kolejnych wiosek po drodze) nie jest pokryty asfaltem. Tamtejsze wioski można zobaczyć na poniższych zdjęciach.

Jednym z interesujących miejsc po drodze była wioska Tha Bak. Nie byłoby by w niej nic specjalnego, gdyby nie to, że to jedyne miejsce, w którym można zobaczyć bombowe łodzie (ang. bomb boats). Nazwa jest trochę myląca, gdyż łodzie zostały wykonane z wielkich zbiorników w kształcie pocisków, które zawierały paliwo dla odrzutowców, które operowały tutaj w latach 60. i 70. Puste zbiorniki zostały czasem zrzucone i te, które nie uległy dużym uszkodzeniom przy uderzeniu, zostały przerobione na łodzie.

Dzień drugi zakończyłem przyjazdem do wioski Kong Lo (lub Kong Lor), skąd już jutro miałem się udać do głównej atrakcji Pętli – jaskini Kong Lo.

Z Ban Oudomsouk (A) do jaskini Kong Lo (B)

Pętla Tha Khaek, Laos – Dzień pierwszy

Tha Khaek to mój pierwszy przystanek w centralnym Laosie, po drodze na południe. Samo miasto jest niewielkie i nie ma w nim w zasadzie nic ciekawego. Położone jest u wybrzeży Mekongu, przy granicy z Tajlandią. Większość turystów przybywa tu, aby zrobić tzw. Pętlę (ang. Tha Khaek Loop). Pętla to, jak nazwa wskazuje, droga, która prowadzi przez prowincję i wraca do miasta. Można ją pokonać rowerem (dobrym!) lub motorem (to najpopularniejsza opcja). Zalecane minimum to 3 dni, chociaż dla większości osób 4 będą bardziej odpowiednie, jeśli chce się zwiedzić najważniejszą atrakcję regionu – niesamowitą jaskinię Kong Lo (lub Kong Lor). Oczywiście zdarzają się osoby, które całą trasę pokonają w 1 dzień, a inne w 5. Mi całość zajęła w sumie 4 dni. Do Tha Khaek przybyłem wieczorem, rano wynająłem motor (wierny półautomatyczny Zongshen S, chińskiej produkcji 100cc – pełną gębą podróba modelu Wave S od Hondy, widoczny zresztą na zdjęciach) i ruszyłem w trasę. W okolicach Tha Khaek znajduje się wiele jaskiń. Oto zdjęcia najpopularniejszych z nich, zrobione po drodze do Ban Oudomsouk – pierwszego przystanku na Pętli (ang. The Loop, Tha Khaek Loop).

Z Tha Khaek (A) do Ban Oudomsouk (B)